Aniela, przez niektórych nazywana El, to 23-letnia asystentka w korporacji, wiodąca monotonne życie. Towarzystwa Anieli dotrzymuje jedynie równie kochany, co problematyczny amstaff i jedyny przyjaciel, zarazem będący jej sąsiadem – Henry, emerytowany nauczyciel. Jest jeszcze muzyka, która dosłownie i w przenośni nadaje rytmu życiu El.
Monotonia życia Anieli zostaje zburzona wraz z momentem, gdy jej pies ucieka, a Henry trafia do szpitala. W szpitalnych murach poznaje tajemniczego Oliwiera, który wnosi do życia El powiew świeżości i zmianę w sposobie patrzenia na życie, jak i marzenia. W końcu, gdy znajomość zaczyna się od wejścia razem na dach opuszczonej kamienicy, można być pewnym, że nie będzie to łatwa do zapomnienia relacja.
Książka "Poniedziałki..." to mój kolejny patronat, który mam za sobą. Premiera książki była pod koniec października, więc czas na recenzje. Muszę przyznać, że książka mnie emocjonalnie rozbiła. Zwłaszcza końcówka, po której nie potrafię się pozbierać do kupy. Zacznijmy jednak od początku.
Aniela to młoda kobieta, która pracuje jako asystentka w korporacji. Ma w miarę poukładane życie, praca-dom, spacery z psem i wpadający co jakiś czas bart Janek. Nie lubi swojej pracy ale jako to się mówi z czegoś musi się utrzymać. Jedynym powiernikiem jej rozterek jest sąsiad Henry, emerytowany nauczyciel, z którym rozumie się jak z nikim innym.
Wszystko się zmienia pewnego jesiennego dnia. Jej pies Pyśka ucieka, Henry trafia do szpitala a poukładany świat Anieli rozsypuje się jak domek z kart. Aniela dzieli swój dzień miedzy pracę i odwiedziny u Henrego w szpitalu. To tam poznaje tajemniczego Oliwiera. Młody mężczyzna szybko nawiązuje kontakt z Anielą. Ma w sobie siłę, dzięki której Aniela robi rzeczy, których nigdy by nie zrobiła. Wnosi w jej życie radość i coś, co sprawi, że Aniela zupełnie zmienia swoje życie.
Oliwier to najbardziej tajemnicza osoba w książce. Prawie do końca nic o nim nie wiemy. Nie potrafiłam go rozgryźć ani jego intencji. Mimo wszystko od początku budził sympatię. Miał w sobie coś, co sprawiała, że uśmiech gościł na twarzy nie tylko naszej głównej bohaterki. Im więcej o nim wiedziałam, tym bardziej mi się podobała i nawet miałam pewne domysły w co do jego osoby. Jednak historia potoczyła się nieprzewidywalnie, zaskakująco i z niedowierzaniem patrzyłam, a raczej czytałam losy naszych bohaterów.
Postacie są świetnie wykreowane. Tacy realni zarówno Aniela, czy Henry, który zaskarbił sobie naszą sympatię czy poboczni jak Janek, Gosia czy Artur oraz Oliwier, który był jak wolny ptak. Książka to bardzo ciepła historia, która urzeknie was od pierwszych stron. Książka napisana jest z punktu widzenia Anieli. I powiem wam, że nawet pasuje to do tej historii. Nie odczułam niedosytu, że nie poznałam jej oczyma np. Oliwiera. Historia Anieli nie należy do lekkich. Autorka stworzyła piękną nietuzinkową historię, która trafi prosto w wasze serce. Pozostawi czytelnika w osłupieniu końcówką, rozniesie wasze emocje w pył. Do pewnego momentu miałam wrażenie, że będzie to ciepła książka pełna emocji z romantyczną historią tle. I autorka zrobiła coś , co sprawiło, że musiałam odłożyć książkę na chwilkę. Emocje i zły nie pozwoliły mi na doczytanie jej do końca, a i potem wcale nie było tak prosto. Historia rozbiła mnie emocjonalnie.
Bardzo się ciesze, że mogłam objąć patronatem tak piękną książkę. Historia chwyta za serce. Relacja Anieli i Oliwiera nie jest klarowna od samego początku i jak poznajemy wszystkie fakty zostajemy rozbici w drobny mak. Nie będzie tu happy endu w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jeśli chcecie poznać historię dójki naszych bohaterów. Jeśli ciekawi was kim jest Oliwier i jakie sekrety ukrywa? To musicie sięgnąć po książkę. Tylko zanim zaczniecie czytać zaprażcie melisę i zaopatrzcie się w zapas chusteczek Duży zapas. Polecam i jestem dumna, że kolejny patronat wywarł na mnie tak mocne wrażenie.
Za możliwość objęcia patronatem tak pięknej książki dziękuję wydawnictwu Dlaczemu i autorce Marcie Zielińskiej
Dzięki za polecenie, na pewno będę ją miała na względzie :)
OdpowiedzUsuń